Wierni czytelnicy- przyłącz się! :)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Wakacyjna atmosfera niektórym kosmetykom się udziela...aż nadto ;P Czyli o płataniu niespodziewanych (acz dotkliwych) figli przez potencjalnych faworytów w letniej pielęgnacji


 Uwielbiam balsamy Figs& Rouge w puzderkach- nie należą do najtańszych przyjemności, jednak każdy szczegół- od zapachów, aksamitnej struktury, dekoracyjności opakowań, a na wpływie na usta kończąc... nie zawodziły i w 100% trafiały w mój gust.

 Tym większe było moje zaskoczenie, gdy na własnej skórze przetestowałam jedną z nowości tej brytyjskiej marki- a mianowicie balsam koloryzujący w formie błyszczyka do ust o dobrze kojarzącej się nazwie: Cherry Blossom/ Kwiat Wiśni.

Zwykle używam naturalnych pomadek w tradycyjnym sztyfcie, ale nie stronię od błyszczyków- zapoznałam się niegdyś z propozycjami od Dr. Hauschka, Lily Lolo oraz Anne Marie Börlind, i o ile z utrafieniem w pożądany kolor było różnie, to ich konsystencja i działanie były zawsze bez zarzutu.

 Natomiast w przypadku Figs&Rouge...


 Może lepiej opowiem po kolei ;)

Na powyższym zdjęciu widnieje starannie zapakowana, zachęcająco wyglądająca tubka przystrojona kwiatowym wzorem i zakręcana plastikowym koreczkiem. 

 Zawiera ona intensywnie różowy, półtransparentny błyszczyk/balsam z lekko lśniącymi drobinkami. Sam kolor- choć nieco landrynkowy- spodobał mi się, gdyż zawsze wybieram kosmetyki do ust w odcieniach różu- zarówno czystego, jak i złamanego brązem, czy też fioletem, a taka cukierkowa odmiana tej barwy wydała mi się w sam raz odpowiednia do letniego makijażu "na luzie".

  Zapach jest równie słodki jak kolor... i jak na mój gust nieco duszący, ale do przyjęcia.

 Nie wyróżniający się niczym szczególnie pozytywnym aromat to jednak drobnostka w porównaniu z tym, jak sam kosmetyk rozprowadza się na wargach- jest niewybaczalnie kleisty, zdecydowanie zbyt ciężki... nie spodziewałam się, że będzie zachowywał się aż tak źle :(

 Tubka nie posiada aplikatora tradycyjnie występującego w błyszczykach- jest jedynie zwieńczona zwykłym otworem... domyślnie kosmetyk musimy wycisnąć z opakowania bezpośrednio na usta, a biorąc pod uwagę jego niespotykaną gęstość nie jest to zbyt wygodnym rozwiązaniem. 

Jeżeli chcemy rozprowadzić kosmetyk możliwie jak najbardziej równo, to musimy najpierw wycisnąć go najpierw na palec, lub pędzelek do makijażu ust... lecz nawet gdy pieczołowicie rozprowadzimy Kwiat Wiśni na powierzchni ust, to otrzymany efekt jest daleki od satysfakcjonującego.

 Wynikiem końcowym nie jest idealnie gładka, lśniąca od roślinnych wosków i olejków tafla- mniej więcej taki sam efekt mogłabym uzyskać smarując usta owocowym kisielem rozrobionym w zbyt małej ilości wody... a zaznaczam, że tak prezentuje się JEDNA, (możliwie) CIENKA warstwa kosmetyku ;P

 Niestety, to nie wszystko.

 W chwilę po aplikacji czuję wyraźny dyskomfort na ustach, a na dodatek warstwa kosmetyku migruje w kierunki linii złączenia warg... nie wygląda to estetycznie, a i uczucie zlepionych, jakby "zasznurowanych" ust jest nie do przyjęcia!
 Za każdym razem, gdy otwierałam buzię, aby coś powiedzieć, wyraźnie czułam, jak górna warga odkleja się od dolnej... po prostu coś okropnego, wrażenie nie do pozazdroszczenia, a i nie do zniesienia :/

 Podczas noszenia błyszczyku na ustach mimowolnie przygryzałam co chwila wargi, jak gdybym podświadomie chciała pozbyć się go z ust... za każdym razem, gdy się na tym łapałam, byłam dość skonfundowana. Prawdopodobnie ktoś obcy patrząc na mnie wówczas z boku zastanawiał się, czy wszystko z moją głową w porządku, czy też może to taki nerwowy tik ;P


 Kolejne rozczarowanie: produkt nie nadaje się na letnie upały.


  Dyskwalifikuje go nie tylko toporna, mazista konsystencja, ale i fakt, iż tubki nie można przechowywać w temperaturze oscylującej blisko i powyżej 30 stopni Celsjusza... a wiadomo, że latem słońce ma w zwyczaju prażyć, i to jak! ;)

  Kosmetyki do pielęgnacji ust są wówczas bezdyskusyjnie niezbędne w celu uchronienia ust przed niekorzystnym wpływem suchego powietrza, wysokiej temperatury oraz słonecznych promieni, i konieczne jest posiadanie ich zawsze pod ręką, gotowych do użytku w każdej chwili.

 Na domiar złego doświadczyłam jeszcze jednej nieprawidłowości dyskryminującej w moich oczach ów kosmetyk: nie wiem czemu, ale balsam koloryzujący nie nawilżał ani nie natłuszczał skóry ust tak, jak powinien- czułam, że pod lepką mazią moje usta są najzwyczajniej w świecie spierzchnięte.

 Wielka szkoda, bo sądząc po w 100% naturalnym składzie w życiu bym takiego wyniku nie przewidziała:

RICINUS COMMUNIS OIL - olej z nasion rącznika zwyczajnego
HYDROGENATED CASTOR OIL - uwodorniony olej rycynowy
COPERNICIA CERIFERA WAX - wosk Carnauba, wosk roślinny, pozyskiwany z liści brazylijskiej palmy wachlarzowej
PARFUM - wyłącznie naturalna kompozycja zapachowa
CI 45380 - czerwony, nierozpuszczalny organiczno-syntetyczny pigment, stosowany do zabarwiania leków i kosmetyków
CI 15850 - czerwona laka wapniowa, pigment, stosowany do zabarwiania leków i kosmetyków,
BENZYL ALCOHOL - alkohol benzylowy, substancja zapachowa o właściwościach antybakteryjnych,
LIMONENE - składnik kompozycji zapachowej.


Jak to się mogło stać?...

 Niestety na oryginalnym opakowaniu, naturalnym składzie i ładnym odcieniu zalety błyszczyka kończą się, a podstawową mojego niezadowolenia z ostatecznego efektu stosowania są trzej winowajcy:  konsystencja, zachowanie po aplikacji na ustach, działanie pielęgnacyjne(a raczej jego brak).

 Jestem mocno zdziwiona i zasmucona, że produkt tak lubianej przeze mnie marki, jak Figs&Rouge okazał się typowym bublem, po który na pewno nigdy więcej nie sięgnę.

  Może to tylko wersja w odcieniu Cherry Blossom/ Kwiat Wiśni jest taka humorzasta... nie wiem, ale powiem szczerze, że ten kosmetyk absolutnie nie zachęca mnie do próbowania innych wariantów balsamów typu blister w tubkach, bo w ich cenie ( 29 zł za 12,5 ml) mogę mieć jedno z puzdereczek o większej pojemności (29 zł za 17 ml) z moim dobrze znanym i niezawodnym balsamem Figs&Rouge w tradycyjnej wersji ;)


 Przetestowany przeze mnie blister od Figs &Rouge pochodzi ze sklepu Lavendic.pl- to przemiłe miejsce na zrobienie naturalnych zakupów wszelkiego kosmetycznego rodzaju, i mimo iż pierwszy zamówiony tam produkt nie był najlepiej trafiony, to będę tam chętnie wracać :)


 Was również zachęcam do odwiedzin tego sklepu i do "polubienia" jego fanpage'u- dzięki temu będziecie mogli otrzymać 10%-owy kupon rabatowy na zakupy w ramach akcji prowadzonej przez załogę Lavendic.pl- po szczegóły zapraszam tutaj :)

5 komentarzy:

  1. Wróciłaś! Jak fajnie!
    Zastanawiałyśmy się, co z Tobą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Una :*
      Pojawiam się i znikam ;) ...ale do blogosfery zawsze wracam :)

      Usuń
  2. hmmm mam balsam do ust w pojemniczku ale spodziewałam się lepszych efektów i wrażeń nowych produktów tej marki jeszcze nie miałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Długo zastanawiałam się czy go kupić, ale mam trochę produktów do ust i się wstrzymałam. Bardzo lubię ich balsamy w pojemniczkach, szkoda, że ten się nie sprawdził.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za recenzję,przynajmniej wiem,że nie warto go kupic.

    OdpowiedzUsuń