Wierni czytelnicy- przyłącz się! :)

piątek, 4 stycznia 2013

Etyka naturalności niech i w makijażu zagości!- cz.I - O tym, jak łatwo można sobie zaszkodzić...


 Witajcie Kochani! :)

 Dziś chciałabym poruszyć temat, który od dłuższego czasu mnie frapuje... ale brakowało mi okazji, abym mogła w porę wyartykułować swoje myśli, nim te ulecą w bliżej mi nieznane miejsce i zapomnę o ich istnieniu ;)
 Formuła mojego stylu zazwyczaj opiera się na temacie wyjściowym- poznany produkt= recenzja... a w międzyczasie przeplatam skojarzone motywy ( przyznaję, czasem dygresyjne ;))- to przyzwyczajenie raczej odgradza mnie od przewijających się na innych blogach serii i rzadko mam też okazję dotknąć tego, co mi na duszy leży ( bywa też, że nie chcę Was zanudzać, he he ;))

 ...także dziś skupię się na czymś innym- na " około-naturalnym-wywodzie" ;)

  Stosowanie naturalnej pielęgnacji- również dzięki "blogowej edukacji" i wrodzonej potrzebie wyboru tego, co dla naszego zdrowia najlepsze, jest dla wielu z nas podstawową kwestią dbałości o urodę.
  Teraz coraz częściej widuję (czy Wy również? :) ) w aptece czy w drogerii osoby wertujące pilnie etykietki kosmetyków, a dyskusje na temat stopnia naturalności składów, certyfikatów produktów i właściwości roślinnych składników jest nagminnym tematem dyskusji na znanych forach internetowych.

 Świadomość coraz większej liczby kobiet (i nie tylko) w roli konsumentek (jak ja nie lubię tego słowa...) może tylko cieszyć :)

 Jednak czy aby na pewno pamiętamy, że potencjalne efekty dobroczynnych kremów i maseczek mogą zostać łatwo zniweczone, lub stłumione poprzez równoczesne stosowanie kosmetyków kolorowych, które nie spełniają standardów, wedle których wybieramy właśnie podstawy pielęgnacyjne?

 Nie jestem skrajnie ortodoksyjna względem ekologii w życiu codziennym, toleruję (często odmienne) cudze zdanie na temat rangi konkretnego typu kosmetyków, bo przecież (nie śmiałabym nigdy tego podważać) każdy ma prawo do własnego zdania... ale często zastanawia mnie- chociażby gdy widzę na innych blogach popularne zestawienia "denek","zużyć", czy też "ulubieńców" tygodnia, miesiąca, roku, etc.- dlaczego większość dziewczyn jest tak bardzo niekonsekwentna?

 Bo obok np. kremów, hydrolatów i balsamów o świetnych składach zostają wypunktowane kosmetyki do makijażu drogeryjnych marek, pełne silikonów, parafiny, glikoli i innych "kwiatków"... Albo jeszcze inaczej- makijażowe przybory mniej, lub bardziej luksusowych firm konwencjonalnych przetykane są np. różami i bronzerami EDM, Lily Lolo... a autorka opowiada w opisie jak "bardzo ceni jakość minerałów i zdrowie jakie dostarczają one skórze, bo przecież dzięki nim nie jest AŻ TAK obciążona"? ( parafraza frazesów tego typu ;) )

 Dlaczego w naszym mniemaniu nadal tkwi przekonanie, że krem pod oczy powinien być naturalny...natomiast tusz do rzęs od biedy może być prostolinijnie syntetycznym bywalcem naszej kosmetyczki? Że "fajnie", jak balsam pielęgnacyjny do ust ma stosowne "znaczki", natomiast stricte sztuczną szminkę można połykać (bo prędzej, czy później taki właśnie los ją spotyka) do woli ?

 Mitem jest, że zarówno pielęgnacja, jak i makijaż naturalny, bądź mineralny są wydatkiem, na który tylko nieliczni mogą sobie pozwolić- tak, jak i w tradycyjnej półce, tak i wśród naturalnych propozycji marek dbających o zdrowie odbiorców i czystość środowiska można kupić niedrogie (a nawet tanie jak barszcz!) "upiększacze", których walory nie są tylko mrzonką nakreśloną w reklamowym sloganie, bądź "słomianym zapałem" (póki znajdują się na ciele) ;)

 Gdy doliczyć do tego bilansu korzyści wydajność, którą "dary Natury" w większości przewyższają syntetyczne specyfiki, to okazuje się szybko, że nie taki "diabeł groźny", a jednorazowy większy wydatek zaprocentuje na przyszłość.

 Moim zdaniem to kwestia priorytetów i dobrej woli- warto zastanowić się chwilę nad tym, co tak naprawdę reprezentuje sobą nasza kolekcja, aby móc NAPRAWDĘ pomóc swojej skórze, dostarczyć ciału tego, czego w rzeczywistości potrzebuje tak, aby odwdzięczyło się nam ono za dobre traktowanie pożądanym pięknem :)

 Oto kolaż, na który natrafiłam w sieci,  a który przedstawia, jak łatwo można "przemycić" z kosmetykami toksyczne substancje do naszego ciała- w "dobrej wierze", bądź zupełnie nieświadomie ( iście groteskowy kontrast):


 Ze względu na moją olbrzymią skłonność do alergii natury kosmetycznej, od kilku lat z powodzeniem "trzymam się" naturalnej półki i certyfikowanych, sprawdzonych produktów.
 Podejrzewam, że gdyby nie moje zdrowotne przypadłości, to i tak prędzej czy później temat świadomego dbania o ciało zająłby mnie na tyle skutecznie, że zmieniłabym przekonania i "przerzuciła" na obecny tryb... ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów, a ja nie mam oporów, by przyznać się przed sobą do błędu ;)

 Pamiętajmy, że "zielona moda" to nie jest jedynie trend, który wygaśnie wraz z nowym sezonem... to o wiele więcej, bo stoi za nią ideologia poparta rzeczywistymi prawidłami przyrody, w której- jeszcze ( ale na jak długo?)- żyjemy...

 Zatem kończąc, zapytam- co według Was jest lepsze: prawdziwe piękno, czy ułuda? 

Czy uważacie, że warto zadać sobie nieco wysiłku, by docenić potencjał naturalnej pielęgnacji- nie tylko podstawowej, ale i włączonej w makijaż?

 Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii !- a przy okazji gorąco pozdrawiam lubiane przeze mnie autorki naturalnych blogów (buziak! :*) oraz zachęcam do zgłębiania tematu osoby, które nie są do końca zdecydowane o jego słuszności, bądź się w nim nie orientują :)


8 komentarzy:

  1. Ciekawy temat. Na początku to może wydawać się trudne i ciężko będzie połapać się w składach itp ale dla chcącego nic trudnego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, pink-pocket :) Wychodzę z tego samego założenia ;)

      Usuń
  2. Super wpis, przeczytałam z przyjemnością! Zgadzam się w zupełności. Niestety, nie jestem jeszcze w stanie wymienić wszystkich moich kosmetyków na raz na naturalne, ale mam nadzieję, że pewnego dnia to nastąpi. Na razie sukcesywnie dokładam do mojej kosmetyczki naturalne cuda :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :))
      Wiadomo, nie od razu Rzym zbudowano- ale liczą się chęci i dążenie do celu ;) Mnie zajęło ok. pół roku, zanim udało mi się wszystko z poprzednich zapasów wykończyć, odzwyczaić się od poprzedniego systemu pielęgnacji, oczyścić cerę i włosy ze złogów... ale warto było wykazać cierpliwość, bo teraz widzę znaczącą różnicę w wyglądzie- na korzyść :)

      Także życzę Ci wytrwałości i pożądanych efektów! :*

      Usuń
  3. ciekawy temat, rzeczywiście przerażające ile niedobrych substancji znajduje się w kosmetykach kolorowych, ja bym chętnie z nich zrezygnowała, ale kolorówka naturalna zupełnie mi nie odpowiada, może kiedyś jednak trafię na produkty, które podbiją moje serce;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda... Beauty in English, powiedz, czemu Ci nie odpowiada? Możliwe, że nie trafiłaś na swoja kolorystykę, ale obecnie jest wiele marek dostępnych nie tylko w Polsce, ale i w Anglii :) Ja też sporo eksperymentowałam- teraz np. wiem, że absolutnie muszę trzymać się z daleka od kolorówki Benecos i Logona (zawiodłam się okrutnie na ich pomadkach i podkładach...kto wymyślał te formuły?! z pewnością nie są dla słowiańskich typów ;P), ale np. Dr. Hauschka, Sante, EDM, Lily Lolo, belgijska marka Terrabio, polskie Pixie i australijska nowość- Nvey Eco zachwycają właściwościami i odcieniami! :)
      Serdecznie Ci polecam, wybór jest ogromny, a jakość zachwycająca :)

      Usuń
  4. Odpowiadając na postawione pytanie: Prawdziwe piękno ! Wybrałam czas jakiś temu. Świadomie, nie z powodu problemów zdrowotnych. Stram się być takim eko ortodoksem. Kosmetyki to nie wszystko. Są i środki czystości i żywność w miarę naturalna i jak najmniej przetworzona. Długo by o tym pisać. Uważam, że tylk całościowe działanie ma sens.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łucjo, to świetnie- już nie raz dałaś tego dowód :)
      Też się staram i robię co w mojej mocy... ale niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć :(
      Tak swoją drogą- mój wybór też był świadomy, nikt mnie bezpośrednio nie nakierował na eko-świat kosmetologii...
      Gdyby nie moje zainteresowanie w tym kierunku, z pewnością nie wyleczyłabym się z wielu przypadłości ;) Także moje przekonania przy okazji mi pomogły :) Podziękowałam za usługi lekarzom dermatologom, którzy usilnie pakowali we mnie chemikalia, które nie odnosiły skutków, a nawet pogarszały stan skóry (wiadomo, że wielu, nawet sowicie opłacony prywatnie, specjalistów kieruje się nie dobrem pacjenta, lecz jak największym zarobkiem ;P)

      Usuń