Wierni czytelnicy- przyłącz się! :)

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skóra sucha. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skóra sucha. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Kuchenny eko pomocnik i jego nietypowe zastosowanie w kosmetycznym świecie... czyli najlepszy sposób na oczyszczanie pędzli do makijażu :)


  Moja skóra ostro reaguje na zwykłą chemię domową- nawet tak prozaiczne proszki do prania i płyny do mycia z  naczyń powodują bardzo przykre dolegliwości...

 Zamiast męczyć się z gumowymi rękawicami w trakcie prostych i najczęściej dokonywanych domowych porządków postanowiłam stosować ekologiczne płyny i proszki- nie tylko zdrowsze dla mojej skóry, ale i przyjazne środowisku :)

 Środki czystości do gospodarstwa domowego marek Bentley Organic oraz Sonnet to produkty po które najczęściej sięgam.

 Dziś opowiem Wam o bardzo ciekawym produkcie- certyfikowanym przez Soli Assiociation wegańskim płynie od Bentley Organic który wybawił moje dłonie od podrażnień, naczynia od niedomycia... a także ku mojej radości okazał się pomocny do innych, bardziej kosmetycznych celów :)






 Płyn do mycia naczyń Bentley Organic stworzono z organicznych składników, więc są wolne od szkodliwych substancji chemicznych- ich unikalne formuły są przyjazne dla środowiska, a zarazem bezwzględne dla brudu i bakterii.

Opakowanie jest solidne, a dozownik świetnie spełnia swoją powinność- przed każdym użyciem należy pociągnąć za jego czubek z przezroczystego plastiku, aby móc skorzystać z zawartego wewnątrz produktu, po czym wcisnąć szyjkę dozownika do środka.

 Płyn Bentley Organic ma bardzo rzadką konsystencję- co jest znakiem charakterystycznym prawdziwie organicznych produktów tego typu- oraz  idealnie przezroczystego płynu, który przy kontakcie z wodą wytwarza bardzo delikatną pianę. Zapach jest lekki, cytrusowy, co nie tylko uprzyjemnia wykonywanie domowych obowiązków, ale i skutecznie neutralizuje inne kuchenne zapachy.

  Łagodne składniki organiczne, z których w 70%  składa się płyn, są delikatne dla rąk, lecz skutecznie usuwają tłuste zabrudzenia i zabijają aż 99,9% szkodliwych bakterii.
  Naczynia po zastosowaniu płynu Bentley  ładnie lśnią, tłuszcz i inne resztki po posiłkach zostały na dobre usunięte z ich powierzchni- czysty wygląd to jednak nie wszystko :)
 Dzięki płynowi Bentley Organic wiem, że ich świeżość wykracza poza estetykę, a sięga prawdziwej istoty czystości.

 Lecz nie tylko naczynia skorzystały na wypróbowaniu przeze mnie aloesowego płynu Bentley... bo ku mojemu zaskoczeniu okazał się najlepszym środkiem do czyszczenia... pędzli do makijażu! :)

 Do tego nietypowego wykorzystania płynu stworzonego z myślą o "kuchennych rewolucjach"skłoniły mnie jego właściwości, jakie zauważyłam podczas mycia naczyń, a także jego łagodna formuła sugerująca, że zanieczyszczenia osadzające się na pędzlach w trakcie używania zostaną wzorowo usunięte, a przy wpojonym przez przyzwyczajenie umiejętnym postępowaniu z akcesoriami wykluczę ryzyko niszczenia włosia.

Zaryzykowałam- spróbowałam raz, drugi... i wiecie co?

 Stosuję już tę metodę od niemal 2 miesięcy i nie zauważyłam ani jednego odginającego się, czy też o zmienionej strukturze włoska na czubkach pędzli- a wcześniej co rusz moje oko przyciągał jakiś samotny, niesubordynowany gagatek, którego ekscesy musiałam ukrócić ostrymi nożyczkami u podstawy ;)

 Produkt absolutnie nie niszczy włosia- dzięki płynowi Bentley Organic jest ono gładkie, błyszczące i idealnie puszyste. Po myciu i wysuszeniu czubki z włosia posiadają idealny kształt, płyn nie skleja też włosków- od razu widać, że oczyszczone są dokładnie, a świeży, lekko cytrusowy zapach płynu pozostawia na pędzlach zaledwie nieznaczny ślad.
 Ten efekt bardzo przypadł mi do gustu, bo o ile na własnej fryzurze nie przeszkadza mi dość wyrazisty zapach szamponów i odżywek, to w przypadku używania pędzli do makijażu tolerancja ich zapachu w obrębie twarzy stanowiła dla mnie problem...

 Ponadto dzięki jego działaniu mam pewność, że zostaną zdezynfekowane możliwie najłagodniej, lecz skutecznie.


 Próbowałam już  zabiegu oczyszczania pędzli z różnymi środkami, które miałam pod ręką- z eko szamponami, mydłami roślinnymi, a nawet płynem do naczyń marki Planete Bleue oraz własnoręcznie przyrządzoną esencją z orzechów piorących (tego ostatniego absolutnie nie polecam...), ale efekt w żadnym wypadku mnie nie zadowalał- albo włosie traciło sprężystość i źle się układało, albo było zbytnio nawilżone olejkami, przez co się lekko zlepiało ( mimo iż były porządnie wypłukane : /)... innym razem zapach włosia był nieprzyjemnie mocny, albo też pozostawał na nim białawy nalot po użyciu mydła.

 Sztuczka z użyciem płynu do mycia naczyń Bentley Organic polega na tym, że najpierw do ceramicznej miseczki wkładam pędzle wymagające mycia, ich czubki polewam nierozcieńczonym płynem aloesowym  Bentley i zostawiam na kilka minut.
 Dzięki temu pozwalam mojemu eko pomocnikowi zadziałać jak należy- a zatem rozpuścić zanieczyszczenia, które zbierają się na powierzchni włosia i zlikwidować drobnoustroje.

  Po upływie kilku minut biorę każdy pędzel z osobna i trzymając go w pozycji pionowej, a zarazem lekko przyciskając, głaszczę nim wnętrze dłoni posuwistymi ruchami do przodu i w tył. W ten sposób aloesowa emulsja, która "pochłonęła" zanieczyszczenia, pozostawia smugi zabarwione od kosmetyków na dłoni, którą opłukuję za każdym razem, gdy nazbiera się na niej znaczna ilość płynu.

 Gdy widzę, że większą część płynu z zanieczyszczeniami udało mi się już "wysmarować" na dłoni, wkładam czubek pędzla pod bieżącą, letnią wodę(nie może być zbyt zimna, bo resztki emulsji z zabrudzeniami nie zostaną wystarczająco dobrze usunięte, a z kolei od zbyt ciepłej wody włosie twardnieje i się niszczy) i poruszając nim tak samo, jak w poprzednim przypadku, pozwalam wodzie wypłukać resztki płynu z pędzla.

  Potem delikatnie odciskam chusteczką higieniczną o zbitej konstrukcji (słabsze jakościowo rozpadają się bardzo szybko pod wpływem kontaktu z wilgocią i osadzają się na pędzlach...), następnie lekko owijam w nową, wkładam do słoiczka-szklanki po nutelli ( ma idealne proporcje ;))  i zostawiam w pozycji pionowej do wyschnięcia. 


Przedstawiony powyżej jakże skomplikowany system zdaje egzamin bezbłędnie za każdym razem ;)

 Myjąc pędzle w ten sposób zapewniam maksymalną ochronę dobrej jakości surowca, z jakiego są skonstruowane, a po skończeniu zabiegów są idealnie czyste i współpracują ze mną podczas tworzenia makijażu o wiele lepiej, niż dotychczas- a musicie wiedzieć, że wśród pędzli niewiele mam nowości, większość moich zbiorów liczy sobie ok. 3-2 lata i ich "żywotność" nie musi być wcale pierwszej świeżości .. ale na szczęście ( dzięki odpowiedniemu traktowaniu przez troskliwą właścicielkę ;P) - jest :)

  Ta metoda sprawdza się u mnie najlepiej- pędzle staram się czyścić często- zwykle każdego wieczoru (bo właściwie niemal codziennie się maluję ;)) i opracowałam sobie przyzwyczajenie najlepsze dla zachowania dobrej kondycji moich akcesoriów do makijażu mineralnego.

Skład:

 Aqua (Water), Lauryl Betaine, Decyl Glucoside, Coco-Glucoside, Glycerin, Citrus Grandis (Grapefruit) Seed Extract, Citrus Grandis (Grapefruit) Fruit Extract, Citrus Aurantium Bergamia (Bergamot) Fruit Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Extract, Citrus Tangerina (Tangerine) Extract, Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Juice Powder*, Citrus Medica Limonium (Lemon) Peel Oil*, Citrus Aurantifolia (Lime) Oil*, Limonene*, Citral*, Xantham Gum, Lactic Acid, Citric Acid, Potassium Sorbate

* Certyfikowane Składniki z Upraw Organicznych

Pojemność: 500 ml, cena ok. 20 zł, ważny 12 miesięcy od otwarcia

 Z płynem do mycia- jak się okazuje nie tylko ;)- naczyń Bentley Organic na dobre się polubiłam- polecam Wam skorzystanie z uniwersalnych usług z tego ekologicznego przyjaciela domu! :)
 Jest on dostępny w dość dużej ilości sklepów, ale żebyście nie musieli szukać, to podpowiem, że można dostać go w sklepie internetowym Eco Kraina ;)


czwartek, 11 kwietnia 2013

Gdy czekam na fiołki, swoją tęsknotę koję lawendą :)


 Wonne fiołki są kwintesencją  uroku wczesnej wiosny - może i nie należą do najbardziej okazałych i ekstrawaganckich kwiatów, lecz ich intensywnego miodowo słodkiego zapachu nie da się przeoczyć. Tak samo jest z pierwszymi oznakami przybycia pory roku rozkwitu i nowego życia- są subtelne, ale każdy może bez trudu wyczuć, że powietrze jest przesycone tą charakterystyczną aurą, która rozbudza optymizm i radość :)

 Ogrody, parki i zagajniki zalane falą zieleni przetykanej co rusz fioletowymi punkcikami, wiatr przynoszący ich cudowny aromat... bardzo ciężko się powstrzymać przed zabraniem choćby kilku malutkich kwiatków ze sobą, aby cieszyć się ich obecnością na każdym kroku :)

 Kiedy w połowie kwietnia w ubiegłego roku żegnałam wzrokiem fiołki, których czas dobiegł końca, nie przypuszczałam, że rok później wciąż będę  na nie czekać....
 Tęsknotę za kwiatami staram się w jakiś sposób złagodzić- substytutem świeżego bukiecika w porcelanowym wazoniku staje się niemal tak samo fioletowa i miło pachnąca kostka... w drewnianej mydelniczce ;)



 Zapach kwitnącej prowansalskiej plantacji pogrążonej w bezczasie póki co musi zastąpić ten najbardziej kojarzący mi się z prawdziwym polskim sezonem wiosennym :)

  O specyfice marsylskich mydeł pisałam już niejednokrotnie na blogu- moje mydełko pochodzące ze sklepu e-Fiore również wpisuje się w standardy receptury rodem z Francji.


 Sygnowane marką Le Chatelard  marsylskie mydło w 72% składa się z oleju palmowego, gliceryny roślinnej i wyciągu z lawendy, a przy tym nie zawiera tłuszczów zwierzęcych, nie było testowane na zwierzętach, jest biodegradowalne, a swój intrygujący kolor zawdzięcza pigmentom naturalnym....



 Jego wadą jest obecność EDTA w składzie, ale niestety obecnie większość "Marsylczyków" tak już ma.

  Lawendowe mydło marsylskie ma neutralne dla skóry pH oraz właściwości odkażające- może być stosowane jako środek dezynfekujący skaleczenia i otarcia. Wspomaga odbudowę naskórka i bardzo łagodnie oczyszcza bez ryzyka wystąpienia podrażnień. Z tego powodu polecane jest do pielęgnacji cery wykazującej nadmierną wrażliwość i skłonności do reakcji alergicznych, z AZS, trądzikiem czy łuszczycą, a także do higieny intymnej i mycia włosów....

 ... swoich długich włosów zwykle nie mam odwagi potraktować mydłem, bo jednak efekt plątania się kosmyków i ich sztywności jest o wiele większy, niż w przypadku płynnych szamponów.

 Dobrze sprawdzało się od czasu do czasu syryjskie Aleppo ( w połączeniu z płukanką octową, ale po zastosowaniu mydła marsylskiego mam wrażenie, że kolor jest trochę przygaszony, a włosy niezbyt lśniące : /...

 Dlatego wolę jednak najbardziej popularny typ kosmetyku do oczyszczania skóry głowy i fryzury jej towarzyszącej.



 Widoczna na powyższym zdjęciu kostka marsylska posiada wagę 300g, dzięki niej wystarcza na baaaardzo długo :)


 Aby korzystanie z usług takiego olbrzyma było łatwiejsze najlepiej jest podzielić okazałą kostkę na mniejsze części i każdą spożytkować w innym celu: do oczyszczania cery, do kąpieli całego ciała oraz do usuwania miejscowych zabrudzeń z ubrań- nawet tych wyjątkowo uciążliwych.

 Zwykle swoje odłamki, których nie przeznaczam do toalety ciała, ścieram na tarce- w ten sposób zyskuję się wygodne w użyciu mydlane płatki- taka forma będzie idealna w przypadku kąpieli niemowląt i kilkulatków (wystarczy wsypać lawendowe wiórki do ciepłej wody, a następnie włożyć szkraba do wanienki ) oraz do prania jako zamiennik proszku- mydło chroni  nawet najbardziej delikatne tkaniny przed zniszczeniem podczas ręcznego i prania w pralce automatycznej.

 Lawendowe mydło prosto z Francji znaleźć można m.in w sklepie e-Fiore, który własnie organizuje ciekawą akcję promocyjną- od poniedziałku trwa Mydlany Tydzień polegający na tym, że każdego dnia inne mydła naturalne zostaje objęte 20% zniżką (mp. dzisiaj można kupić jeszcze syryjskie Aleppo z zawartością 22% laurie).



 Jeżeli akurat potrzebujecie uzupełnić kosmetyczne zapasy, a chcielibyście spróbować nowego rodzaju mydła w korzystniejszej cenie- lub kupić już sprawdzone i polubione, to e-Fiore będzie dobrym miejscem do odwiedzin :)


środa, 10 kwietnia 2013

Szept cedrowego lasu, mgiełka zbawiennego orzeźwienia na marokańskiej pustyni oraz maślany zachwyt w oczach...- czyli moje mydełka z Lawendowej Farmy :)

 

 Kocham naturalne mydła- od blisko 3 lat z własnego wyboru nie używam żadnych żeli, pianek i innych tym podobnych nowoczesnych wynalazków do oczyszczania twarzy i ciała... i moja skóra dzięki tej tradycyjnej pielęgnacji (którą kolorowe magazyny i telewizyjne reklamy próbują zaszufladkować jako przestarzałą i szkodliwą dla skóry ;]) bardzo dobrze się miewa :)

 Przy usuwaniu rutynowych zanieczyszczeń i resztek makijażu mydełka są wiernymi pomocnikami- jedyny wyjątek czynię w przypadku demakijażu oczu, bo ze zrozumiałych względów, o których nawet malutkie dzieci wiedzą, wolę nie ryzykować kontaktu mydlin z tą delikatna okolicą ;)

 Moimi wielkimi odkryciami ostatniego miesiąca są mydła firmy Lawendowa Farma, które ochoczo stosowałam :)

 O kosmetykach tego kameralnego sklepiku czytałam już dawniej pozytywne opinie lubianych przeze mnie blogerek- to właśnie m.in reniakicia, idalia, Czarodzielnica, naturalozakupoholiczka rozbudziły we mnie ciekawość ukierunkowaną właśnie na Lawendową Farmę...

... ale same wiecie, jak to jest, gdy blogi wzniecą apetyt na zakupy ogromnej ilości świetnych produktów- lista potencjalnych KWC rośnie, rośnie i rośnie... aż staje się bardzo długa, a  każdy kosmetyk musi poczekać na swoją kolej, aby mieć szanse się wykazać ;)

 Zdradzę Wam, że bardzo żałuję, iż wcześniej nie zabrałam się za złożenie zamówienia- jest ku temu kilka bardzo ważnych powodów :)

 Właścicielka Lawendowej Farmy- Pani Ewa Wasilak- dba o to, by autorskie kosmetyki pełne naturalnego dobra wyróżniały oryginalne i chwytliwe nazwy stworzone z fantazją.
 Za każdym razem, gdy przeglądam witrynę sklepiku, nie jestem w stanie powstrzymać mimowolnego uśmiechu na twarzy i fali autentycznej sympatii- bo jak mogłabym nie polubić Krewkiego Ziółka, Krzepkiej Pokrzywy, Panny Dziewanny...
 A te wszystkie mydlane Bobasy- Nagietkowy, Owsiany i Rumiankowy- mają tak sobie leżeć bez opieki i czekać na mnie w nieskończoność...?
 Nawet Czarna Mamba w tak doborowym towarzystwie nie wydaje się szczególnie kąśliwa- mam wrażenie, że na pewno pozwoliłaby się oswoić i pod moim troskliwym okiem stałaby się przymilnym domowym pupilkiem ;)

 Bardzo podoba mi się też nowy wygląd papierowych opasek, którymi jest opatrzone każde mydełko. Projekt jest oszczędny w ozdobniki, lecz ujmujący swoją niewymuszoną elegancją prostej formy... czuć w nim nutkę klasyki w dobrym stylu :)


 A oto wyhodowana w bezpiecznej zagrodzie Lawendowej Farmy urocza trzódka, która towarzyszyła mi każdego dnia przez cały marzec... aż do teraz :)

 Przedstawione poniżej mydełka z Lawendowej Farmy zgłosiłam jako swoich ulubieńców zarówno do plebiscytu Lili Naturalnej na najlepszy kosmetyk naturalny, a także wspomniałam o nich świeżo upieczonej poławiaczce polskich pereł- Angel :)


*


Maślankowe 

 To mydełko jest bardzo uniwersalne- może uprzyjemnić kąpiel w stylu Kleopatry, jak i posłużyć do dokonania regularnej toalety cery dojrzałej, wrażliwej, normalnej... lub niedomagającej z powodu okresowych trudności adaptacyjnych (mój przypadek ;))
  Mydło maślankowe stosuję, gdy mam problemy z nadmiernym przesuszeniem, bądź atopowym zapaleniem cery. Kostka jest idealnie gładka, jednolitego koloru- sprawdza się świetnie zwłaszcza wieczorem, gdy cera potrzebuje odpoczynku :)

 We wdychanym aromacie mydełka przebija się słodycz przywodząca na myśl skondensowane mleko- dopiero po dłuższej chwili kontemplacji nadchodzi przyjemne muśnięcie zmysłów cytryną, cedrem i różą.


Skład:

olej kokosowy,olej ze słodkich migdałów (20%) , oliwa, masło shea, maślanka naturalna (2% tłuszczu), olejek eteryczny cedrowy i cytrynowy, olejek  zapachowy różany, wodorotlenek sodu, woda
*


Cedrowy Las

 Mydło cedrowe stosuję na co dzień w ramach normalizacji wydzielania sebum i do demakijażu twarzy- działa antyseptycznie, wspomaga rewitalizacje skóry.

 To mydełko bardziej unisex'owe, niż mogłoby się wydawać- zapach cedru bardzo dobrze prezentuje się zarówno na damskiej, jak i na męskiej skórze :)


Skład:

Oliwa, olej kokosowy, olej słonecznikowy, olej palmowy, olejek eteryczny cedrowy, olejek eteryczny cytrynowy, wodorotlenek sodu, woda.

* Niestety aktualnie Lawendowa Farma nie ma go w swojej ofercie- jednak co jakiś czas konkretne pozycje powracają do łask, więc mam nadzieję, że tak będzie również w tym przypadku :)

*


Orzeźwiające Maroko 

 Mydełko posiada świeżość tchnącą z jodłowego igliwia doprawioną odrobinką egzotycznej paczuli. Zarówno sama kostka, jak i piana nosi wyraźny ślad marokańskiego zapachu glinki ghassoul (tak, mój nos wyraźnie czuje, że owa glinka ma specyficzny zapaszek ;)) Mam wrażenie, że swoje trzy grosze dodaje również oliwa i olej kokosowy, bo mieszanka w ostatecznym odbiorze jest wyrazista, lecz taktownie wyciszona.

 To mydełko w sam raz dla cery tłustej, mieszanej i trądzikowej- stosuję je, gdy mam problemy z nadmiernym zanieczyszczeniem, zaskórnikami i gdy pojawią się trudno gojące się ropne stany zapalne.

 Jeżeli miałabym wybierać spośród tych mydełek najulubieńsze z ulubionych, to byłoby to właśnie "Orzeźwiające Maroko"!


Skład:

oliwa, olej kokosowy, olej palmowy, olej rycynowy, masło shea, marokańska glinka ghassoul, olejki eteryczne: jodłowy i paczuli, wodorotlenek sodu, woda.


*

 Moje kostki pienią się wzorowo- kremowe, gęste obłoczki mydlane namaszczają skórę z aksamitną łagodnością.
 Porządnie oczyszczają (najmocniej mydełko cedrowe i po marokańsku orzeźwiające), lecz przy stosowaniu prawidłowego systemu pielęgnacji z użyciem toniku i kremu nie powodują absolutnie wysuszenia skóry.
  Nie wywołują u mnie reakcji alergicznych, ani podrażnień- byłabym bardzo zawiedziona, gdyby tak się działo ;)

 Każdy z zapachów jest lekki i subtelny, towarzyszy nam przez max. 30 minut od umycia się, dając jednak pożądane uczucie orzeźwienia- dzięki mistrzowskiemu wyważeniu kompozycji olejków jest to możliwe :)

 Moja cera świetnie reaguje na mydlaną pielęgnację- jest przyjemnie gładka, rozjaśniona i o zdrowym, jednolitym kolorycie. Nie ma mowy o widocznym gołym okiem rozszerzeniu porów, przesuszonych fragmentach z łuszczącym się naskórkiem, blokowaniu porów skóry i wzmożonym wydzielaniu sebum...

... Pełnia harmonii.

  Pozytywnych wiadomości nigdy dość ;) także powiem jeszcze o korzyściach z wyboru mydeł Lawendowej Farmy natury finansowej. Zwykle każda z kostek posiada wagę 110g, a cena wynosi 11.00 zł - jak widać kwota za idealnie naturalne mydełko upiększające nie jest wygórowana :)

  Pani Ewa Wasilak zamieściła na oficjalnej stronie sklepu rady i zalecenia dotyczące korzystania z mydeł- to solidna dawka informacji nie tylko o właściwościach kostek mydlanych, ale i ich genezy: 

" Mydła twarde wszystkie składniki naszych mydeł poza wodorotlenkiem sodu są jadalne; tworzymy je ręcznie, w małych partiach, z należytą starannością. By mieć pewność, że są tak łagodne, jak to tylko możliwe, stosujemy dyskont (obniżkę) wodorotlenku , a to znaczy, że dajemy go mniej niż wynika z obliczeń, ale dzięki temu gotowe mydło ma odczyn ph=8, czyli lekko zasadowy. Jeśli akurat nie używasz mydła, przechowuj je w chłodnym miejscu, najlepiej bez dostępu światła. Pamiętaj, by mydło, którego akurat używasz, odkładać do ażurowej mydelniczki, tak by nie pływało w wodzie. Mydło ręcznie tniemy na kostki, stąd waga poszczególnych  kostek może się nieznacznie wahać (±5g). Każda nowo powstała partia mydła leżakuje minimum trzy tygodnie, w tym czasie mydło  traci wodę i uzyskuje pożądaną twardość i łagodność. Mydła robione metodą na zimno często na swej powierzchni mają biały nalot, który powstaje podczas reakcji zmydlania, a jego ilość zależy od dostępu powietrza do mydlanej mieszaniny, temperatury reakcji i otoczenia, jak również rodzaju tłuszczów tworzących mydło. Taki nalot to po prostu inna forma mydła i nie jest niczym niebezpiecznym, chyba że na mydle wystąpi nalot wodorotlenku sodu, który w nadmiarze dodano do reakcji i taki nalot jest drażniący dla skóry, ale to poczujesz od razu po użyciu (pieczenie i szczypanie)."

 Wszystkie wskazówki oczywiście miałam na uwadze w trakcie używania moich pierwszych w życiu mydełek z Lawendowej Farmy.


  Te 3 debiutanckie sztuki są moim największym mydlanym odkryciem od czasu syryjskich Aleppo - które uwielbiam!- a także mydeł poczciwej Alterry, IProvenzali oraz Ma Provence...
 W konkurencji z mydełkami Lawendowej Farmy trzy ostatnie muszą jednak spasować, bo sprawdziła się - na szczęście! :)- zasada "cudze chwalicie, a swojego nie znacie" ;)

 W związku z tym postaram się w przyszłości skupić uwagę na polskich propozycjach pielęgnacyjnych kameralnych, przytulnych mydlarni prowadzonych z pasją - m.in Joanny z bloga Mydła Naturalne, Lawendowej Farmy ... a może i do tego zacnego grona dołączy Tuli?

 O tym wolę zadecydować, gdy przestudiuję dokładnie recenzje blogerek (większa recenzja kroi się w najbliższym czasie m.in. u Balbiny Ogryzek)- porównam je i wnioski wyciągnę mając na uwadze typ mojej cery :)

 Moje Drogie, czy możecie mi polecić mydła Lawendowej Farmy, które według Was w pierwszej kolejności powinnam wziąć pod uwagę przy zakupie?

Mam nadzieję, że mi pomożecie i podzielicie się doświadczeniami :)

 A jeżeli pierwszy raz słyszycie o tym internetowym sklepiku, to zachęcam Was do zwrócenia uwagi na ofertę Lawendowej Farmy, bo jest to według mnie mydlarnią wyjątkową- uwielbiam ten naturalny i swojsko przytulny klimat sklepiku internetowego, śliczne zdjęcia kosmetyków, które z najdrobniejszego niuansu estetycznego koloru i faktury potrafią uczynić spójną całość.


  Mrugające do mnie z ekranu mydełka, balsamy - zarówno twarde, jak i miękkie - plastry ziołowe, czyszczące plastelinki, szampony, maseczki glinkowe, balsamy-cukierki do smarowania ust, a także wonny mix'ie masełek shea... - szykujcie się, przybywam! :D

niedziela, 7 kwietnia 2013

Magia zapachu w zestawieniu z urokami stosowania... czyżby czekało na mnie "Kochanie Nieskończone"?


O marce SpaRitual, której produkty można kupić w sklepie Zipsen.pl. już  wspominałam przy okazji Dnia Kobiet - czas, abym przedstawiła Wam kolejnego członka ten naturalnej rodziny :)

 Do testu otrzymałam próbkę cukrowego peeling'u "Infinitely Lomving"zawierająca 17g produktu- także to nie będzie recenzja, a właściwie impresja... choć i tak dość bogata ;)

 Saszetka jest pięknie zdobiona- kocham śliwkowy fiolet, więc projekt opakowania z kojarzącymi się ze stylem secesyjnym esami-floresami trafia idealnie w mój gust ;)

 Otwieram zatem saszetkę.... roztacza się ciepły aromat chińskiego jaśminu..

 Szkoda , że nie możecie poczuć przez ekran tego zapachu... jest naprawdę magiczny :) Gdybym miała się opierać tylko na tym sensualnym doznaniu, to z pewnością nie zawahałabym się przed zakupem większego opakowania.

 Kosmetyk SpaRutual posiada  żółte zabarwienie, półpłynną konsystencję i cukrowe kryształki, które występują w roli drobnych granulek peelingujących. Usuwają martwy naskórek łagodnie, pozostawiając skórę gładką i miękką- zarówno na dłoniach, jak i na dekolcie. Odnoszę wrażenie, że peeling sprawdziłby się świetnie na całej powierzchni ciała ( no, może poza twarzą i stopami- one potrzebują jednak innych typów produktów ;))

 Dawka kosmetyku jest niewielka, jednak pozwoliła mi się przekonać o wydajności kosmetyku- stosowałam go do pielęgnacji dłoni i dekoltu. Jedna saszetka wystarczyła mi na 5 zastosowań (3 x dłonie, 2 x dekolt). Peeling aktywuje się po dodaniu małej ilości wody, lub po naniesieniu na wilgotną skórę.
 Kryształki organicznego cukru usuwają martwy naskórek i oczyszczają skórę, nawilżając ją jednocześnie poprzez pobranie naturalnej wilgoci z otoczenia.Organiczny olejek ze słonecznika i szafranu rzeczywiście odżywia oraz chroni skórę, dzięki czemu ciało staje się  jędrne i pełne blasku.

 Kosmetyk wykazuje właściwości rewitalizujące, uelastyczniające i poprawiające nastrój dzięki aromaterapeutycznym właściwościom zapachu.

Pojemność pełnowymiarowego opakowania to 220g- aktualnie trwa promocja w sklepie Zipsena zatem można go nabyć taniej, w cenie 56 zł. W cenie regularnej kosztuje 80 zł, co pretenduje kosmetyk do miana "luksusowego"....

 Wszystko narazie ładnie, a nawet pięknie... a zatem czas na podanie dokładnego składu ;)

Sucrose*, Helianthus Annuus (Sunflower Seed Oil), Glycerin, Sodium Cocoamphoacetate, Lauryl Glucoside, Sodium Cocoyl Glutamate, Sodium Lauryl Glucose Carboxylate, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Carthamus Tinctorius ( Safflower ) Seed Oil*, Sesamum Indicum (Sesame Seed Oil), Jasminum Officinale (Jasmin) Flower/ Leaf Extract, Jasminum Officinale (Jasmine) Oil, Propylene Glycol, Glyceryl Caprylate, Deionized Water, Sorbic Acid, Fragrance (Parfum), Benzyl Alcohol, Benzyl Salicylate, Citronellol, Lyral, Lilial, Linalool,  Benzyl Benzoate, Eugenol,  Geraniol,  Hexyl Cinnamyl, Isoeugenol, Limonene.

* składniki organiczne, certyfikowane

Produkt nie był testowany na zwierzętach, ani nie zaiwra składników pochodzenia zwierzęcego.

 Kosmetyk powstał w procesie kompozycji różnorodnych składników, w tym 70% organicznych. Znacząco przeważają w nim roślinne ekstrakty i olejki... jednak nie jest to kosmetyk absolutnie wolny od syntetyków- ot, taki wszystkim dobrze znany Propylene Glycol jest tego przykładem.

 I choć moja skóra nie lubi się z niezdrową chemią, to w przypadku próbki cukrowego peelingu od SpaRitual nie zauważyłam żadnych niepożądanych reakcji- wprost przeciwnie. Na szczęście olejki zrównoważyły syntetyczne dodatki, które straciły na niszczącej mocy ;)

 Bezkresną miłością raczej nie obdarzę peeling'u "Infinitely Loving"... mimo iż zapach jest doprawdy upojny.

 To dobry kosmetyk, któremu prawdziwa natura jest nieobca- ja jednak wolę absolutnie czyste składy :)

środa, 3 kwietnia 2013

Czarny książę Maroka z różowym przyodzieniem...

   Gdyby dosłowność tytułu miała ujście w wizualizacji, to ów widok byłby całkiem... niecodzienny ;) Ale nie mam zamiaru analizować dziś mody z różnych stron świata- fantazyjne słowa wstępu mają metaforyczny wydźwięk. Wyjaśnię, że "czarnym księciem Maroka" jest egzotyczne savon noir, zaś jego symbolicznym "różowym przyodzieniem"- olejek pozyskany z róży damasceńskiej...  Może i z liryczną samowolką nie utrafiłam, ale wiedzcie, że to połączenie okazuje się niezwykle udane i do twarzy z nim będzie dosłownie każdemu :) Zaproście "marokańskiego księcia" do swojego domu, a sami się przekonacie, że nie ma sobie równych w zmysłowych rytuałach SPA, bo po królewsku rozpieszcza ciało ;) Używałam już wersji savon noir bez jakichkolwiek dodatków i byłam nim zachwycona... do czasu, aż poznałam przyjemniaczka roztaczającego aromat wprawiający mnie w iście różowy- bo radosny- nastrój ;)
 Moim zdaniem kosmetyk wzbogacony olejkiem różanym jest prawdziwym ukoronowaniem pielęgnacyjnego rytuału- zasługuje na królewskie uznanie, bo cera po jego zastosowaniu jest szlachetnie czysta :)

 Zarówno ten specjał, jak i stanowiąca wdzięczne tło zdjęć rękawica z sizalu ;), pochodzą ze sklepu e-Fiore. Dzięki konkursowi testerskiemu nadal macie szansę wygrać nie tylko różane savon noir, ale i zestaw niezbędny do pełnego wykonania domowych zabiegów upiększających - zachęcam do wzięcia udziału w zabawie zwanej "Konkurs posmarowany czarnym mydłem i posypany różami" (szczegóły na blogu "Opowieści naturalnej treści":))

Zapraszam też na dzisiejszą recenzję duetu savon noir + rękawica sizalowa- sprawdźcie, do czego może posłużyć :)

wtorek, 5 marca 2013

Czy to w domu, czy w podróży, niech Ci świeżość zawsze służy! Czystość "na wynos" w wersji eko :)


  Kłopotliwą kwestią bywa poczucie brudnych rąk- zwłaszcza w podróży, gdy mimowolnie zabieramy na gapę masę zarazków przy każdym dotknięciu, a nie zawsze istnieje możliwość cywilizowanego pozbycia się wszelkich naleciałości z powierzchni dłoni...

  A co w przypadku, gdy właśnie mamy chęć przywitać się z kimś uściskiem dłoni, dokonać poprawek makijażu, czy po prostu coś przegryźć? Mnie niemożność zaspokojenia potrzeby nieskazitelnej czystości rąk doprowadza wówczas niemal do szału, zaraz kłębią się w głowie wyobrażenia, jakim to paskudztwem mogę niechcący siebie, lub kogoś poczęstować ;) Na szczęście istnieją nowoczesne rozwiązania które pomagają dodać skórze dłoni świeżości w każdym miejscu i o każdej porze- niekoniecznie trzeba mieć w pobliżu cały arsenał toaletowy z wodą, mydłem i ręcznikiem na czele.

   Aby w sytuacji awaryjnej pokonać dyskomfort rąk naznaczonych pamiątkami podróży u naszego boku wystarczy mieć zawsze w torebce antybakteryjną piankę do rąk Bentley Organic, która skutecznie zabija ok. 99,9% bakterii, nie wysuszając przy tym delikatnej skóry dłoni.
 Wystarczy przycisnąć pompkę opakowania, a naszym oczom ukaże się wydostający się z wnętrza obłoczek leciutkiej pianki, która spełni życzenie natychmiastowej czystości niczym dobrotliwy dżin ;)

środa, 20 lutego 2013

Rajski olej kokosowy z tropikalnych wysp- kosmetyk absolutnie doskonały!


 Przepiękny kokosowy zapach...prawdziwa uczta zmysłów...- jestem w nim zakochana od lat :)

Namiętnie używając i wypatrując wszelkich kosmetyków mogących się pochwalić nie tylko aromatem, ale i zawartością kokosowego oleju, w końcu spróbowałam najprawdziwszego organicznego masła kokosowego! :D

  Olej kokosowy otrzymuje się z twardego miąższu znanego też jako kopra orzechów palmy kokosowej, który poddany zostaje tłoczeniu i rozgrzaniu. Sam olej kokosowy jest na ogół sprzedawany w dwóch postaciach. Najtańszą- i niestety najpopularniejszą z tego względu- wersją olejku dostępną na rynku jest ta rafinowana, odkwaszana i wybielana, a zatem pozbawiona urokliwego zapachu mleka kokosowego, a przy tym o wiele uboższa pod względem dobroczynnego wpływu na organizm.
 Aby mieć pewność, że olej, którego używamy, podaruje naszemu zdrowiu i urodzie dokładnie to, czego potrzebujemy, należy wybierać certyfikowane i nierafinowane oleje- sporo droższe, ale jest to w pełni uzasadnione.

 Stosowany przeze mnie BIO olej kokosowy marki Ölmühle Solling jest masłem nierafinowanym i zimnotłoczonym- dlatego posiada subtelny aromat rajskich orzechów, który dodatkowo dostarcza mi pozytywnych wrażeń podczas różnorakiego zastosowania tego nadzwyczaj uniwersalnego wyrobu :)

środa, 13 lutego 2013

Moja własna mała medytacja... - o kąpieli, która wpływa na myśli, emocje i uczucia

The Bath - Alfred Stevens
  Aromatyczna kąpiel to właśnie ta pora w trakcie całego dnia, gdy pod wpływem niebiańskiego relaksu i wszechogarniającej błogości pozwalam myślom na wytchnienie.
  Dla mnie chwila zanurzenia się w rozkosznie ciepłej wodzie jest jednym z najcudowniejszych zmysłowych doświadczeń, które- choć pozornie drobne-stają się początkiem niesamowitej przyjemności. Tafla wody okryta obłoczkiem kremowej piany i naturalnie pachnąca kwiatami, ziołami, bądź owocami... to najlepsze lekarstwo dla duszy i ciała.

 Mimowolnie przenikając wzrokiem rozgrzane opary, wdychając zachwycające niezmiennie aromaty, zagłębiam się w sobie... coraz dalej i dalej...aby dotknąć zakamarków świadomości, które zwykle zaniedbuję przedkładając rzeczy "pilne","ważne" i "niezbędne", a próbujące schwytać mnie w sidła rutyny.
  Moja własna cowieczorna medytacja pozwala pogodzić się z rzeczywistością, znaleźć w niej dobro...i czuję, jak ziemski świat staje się miejscem, w którym łatwiej żyć.

 To zarazem zaproszenie dla najbardziej fantastycznych nocnych marzeń sennych, dzięki którym symbolicznie dotykam swojej wewnętrznej natury: jestem prawdziwie wodnym stworzeniem urodzonym pod wodnym znakiem, w którego oczach odbijają się wodne barwy, o usposobieniu podobnym wodzie... i- nota bene- w większości składającym się z wody... Zatem wszystko, co wiąże się z wodą, jest mi bliskie.

  Wiem, że bardzo daleko mi do wschodniego ideału jogini, która w religijnym zapomnieniu opuszcza cielesne ramy, stając się częścią absolutu...- niedoścignionego wzoru pokonywania ludzkiej słabości. Nieśmiało szukając choć krztyny podobieństwa łączącego moją osobę z ową mistyczną doskonałością, mogę jedynie stwierdzić: szanuję to, czego nie jestem w stanie objąć rozumem, staram się ćwiczyć sztukę kontemplacji, kocham obcować z żywą przyrodą i... używam w trakcie kąpieli ręcznie wytwarzanego nepalskiego mydła z bzem i lawendą o nazwie "Yogini".

sobota, 2 lutego 2013

Poczciwy marsylski "szaraczek" :)


Utrzymując dziś francuski klimat pragnę przedstawić Wam kolejne szare mydło- tym razem rodowicie marsylskie :)
 Widoczne powyżej owinięte w celofan mydło na bazie oleju palmowego i z dodatkiem "marokańskiego złota", czyli olejku arganowego pochodzącego z biologicznych upraw, posiada uniwersalne zastosowanie, jednak osobiście polecam je zwłaszcza właścicielom skóry wrażliwej, dojrzałej, alergicznej i suchej. Można je stosować również przy chorobach skórnych, np. egzemie, łuszczycy i wypryskach.

 Przypomnę przy tej okazji, że oryginalne Savon de Marseille, przygotowywane od wieków według tradycyjnych receptur, jest produktem w 100% naturalnym produkowanym wyłącznie na bazie roślinnych olei: palmowego i kokosowego, bez żadnych sztucznych dodatków i barwników. Gotowy produkt aby uzyskał akceptację komisji i sygnaturę prawdziwie tradycyjnego wyrobu, musi zawierać koniecznie 72% roślinnych olejków. Mydło takie nie tylko jest wysokim jakościowo i niedrogim środkiem do utrzymywania higieny osobistej osób w każdym wieku- od niemowlęcego po starczy- ale również do prania ubrań z delikatnych tkanin.

 Pracownicy prowansalskiej mydlarni Savonnerie- z której pochodzi główny bohater tego posta- to grupa specjalistów o artystycznych duszach, wierzących w słuszność naturalnej pielęgnacji i szanujący mydlarski ceremoniał. W wyniku ich doświadczenia i trudu podziwiać i stosować możemy ofertę ręcznie wykonywanych i krojonych mydeł naturalnych o fantazyjnych aromatach i zaskakujących barwach.

środa, 16 stycznia 2013

Prowansja, jakiej jeszcze nie znałam...


 Wiele razy na blogu poruszałam temat naturalnych kosmetyków pochodzących z francuskiej Prowansji, przedstawiałam wypróbowanych reprezentantów... tym razem pora na  Prowansję w "perłowej" odsłonie ;)

 "Perłowej", bo wiele produktów z gamy kolejnej firmy to prawdziwe perełki wśród kosmetyków pielęgnacyjnych, które bazują na czystych olejach i esencjach roślinnych.

 Marka Perle de Provence, bo o niej mowa, powstała dzięki Claude'owi de Tomasi, który wraz z pomocnikami zajmuje się wytwarzaniem oliwy z oliwek- z pasją, rygorystyczną precyzją i szacunkiem do ludzi oraz przyrody. Dzięki usilnym staraniom, aby domeną ekologicznej plantacji de Tomasi'ego była jakość, a nie ilość pozyskiwanego surowca, powstaje oliwa o rzadko spotykanej czystości i pełni swych dobroczynnych właściwości. Marka udowadnia, że możliwe jest pogodzenie tradycyjnych procesów tłoczenia na zimno oraz najnowszych technologii produkcji - umiejętnie użyte pozwalają zapobiec utlenianiu oleju i  niemal całkowicie zniwelować kwasowość produktu (wskaźnik poniżej 0,3 g / l).

 Powodzenie tej misji doceniają niemiecki BDIH i francuski Cosmebio, które sygnują i darzą swym poparciem kosmetyki  Perle de Provence, gdzie trafia owa cenna oliwa.

 W recenzji przybliżę Wam sylwetki dwóch poznanych przeze mnie kosmetyków firmy, o których zdążyłam już wyrobić sobie zdanie. Są to Dolce Natura- uniwersalny  żel oczyszczający do ciała, a zarazem szampon pozbawiony olejków eterycznych oraz znane mi dobrze oliwkowe mydło z zawartością 5% oleju laurowego.

wtorek, 15 stycznia 2013

Etyka naturalności niech i w makijażu zagości!- cz 3. Szminki (nie tylko ;)) dla kobiet lubiących nowinki


 Na kolejny post o organicznych kosmetykach do makijażu musiałyście niestety poczekać troszkę dłużej, niż to miałam w planach- za co bardzo przepraszam :*- ale co się odwlecze, to nie uciecze, a również na blog wskoczy ;)

Zacznę od moich ulubionych przedstawicieli marki Nvey Eco- od bajecznie delikatnych pomadek  Advanced Care o stonowanych (lecz bynajmniej nie nudnych!) odcieniach "Nude":)

sobota, 5 stycznia 2013

Etyka naturalności niech i w makijażu zagości!- cz.2 - Luksus prawdziwego piękna, czyli o Nvey Eco


  Marki kosmetyków uważane powszechnie za luksusowe wzbudzają kobiece pożądanie... jednak nie w każdym przypadku wysokie ceny są adekwatne do realnych właściwości produktów, od których oczekujemy spełnienia snów o perfekcyjnej prezencji, a zarazem dyskrecji.
  I tak, jak w przypadku głośno reklamowanych dominantów świata kosmetyków konwencjonalnych, również w ekologicznej niszy zdarzają się rozczarowania, które przychodzi nieraz należycie ekskluzywnie opłacić w nadziei na cud zachwytu ... pozostający w sferze marzeń.
 Metodą prób i błędów manewrujemy wśród ogromnych ilości kosmetycznych- również makijażowych- propozycji, które mają w założeniu dodać urody... jednak niewiele z nich jest w stanie sprostać słusznie stawianym przez kobiety wymogom i zyskać trwałą sympatię.

 Jak się osobiście o tym przekonałam, wyczarowanie efektownej, doskonalszej wersji własnego oblicza stanie się proste i pewne dzięki organicznym i certyfikowanym przyborom Nvey Eco- dla mnie najbardziej zaskakującej marki kosmetyków kolorowych, która miała swój debiut  w Polsce pod koniec ostatniego roku.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Śnieżna biel, czyli jak wyczarować klimatyczny image pielęgnujący skórę ;)

Kazimierz Stabrowski- Śnieżynka

 Jak się okazuje, bez trudu można dopasować wizerunek do panującej wokół pogody, a zarazem sprawić, że uroda nie zostaje uśpiona przez mróz i śnieżne zaspy, lecz wręcz przeciwnie- rozkwita :)

  Nadprzyrodzone zjawiska, magia- jak by to sugerowało widniejące powyżej symboliczne przedstawienie malarskie- nie muszą mieć wcale w tym procesie udziału ;)
 Wystarczy zaopatrzyć się w kosmetyki o odpowiednio kojarzącym się zapachu, konsystencji, opakowaniu, aby osiągnąć przed/świąteczno-zimowy efekt.

  Do tego rodzaju upiększających przyjemności mogę zaliczyć nawilżającą maseczkę morelowo-migdałową, dzięki której pielęgnacyjny rytuał stanie się szybki i nieskomplikowany, a przy tym niedrogi :)

piątek, 30 listopada 2012

Włoska opowieść z winogronami w tle...- balsam Anthyllis


 Znakomita większość używanych przeze mnie naturalnych kosmetyków jest pochodzenia niemieckiego, francuskiego oraz angielskiego- choć naturalne akcenty innych narodowości  również pojawiają w mojej kosmetyczce- tak, tak, polskie też ;)
 Ostatnio eksperymentuję z włoskimi markami, które w ojczystym kraju o kształcie damskiego kozaczka mają już wyrobiona renomę, a u nas dopiero od bieżącego roku budują swoją popularność.
 Czy ta misja ma szansę powodzenia?
 Uważam, że tak, bo jakość działania kosmetyków, stopień ich naturalności i miła dla oka prezencja skradną serce niejednemu wielbicielowi zdrowej pielęgnacji ciała :)


 Przedsmak włoskiej precyzji w kosmetycznej kategorii miałam używając arganowego masła IProvenzali ze sklepu ItalBioEco.pl- ten produkt  był dla mnie przełomowy. Dzięki niemu zapałałam sympatią- i zwielokrotnioną ciekawością ;)- w stosunku do tych nowości :)
 Teraz spieszę do Was z relacja z testów kolejnej wartej uwagi ciekawostki- hipoalergicznego balsamu do pielęgnacji ciała z fitokompleksem z czerwonych winogron marki Pierpaoli z linii Anthyllis, również dostępnego w Polsce dzięki ItalBioEco.


poniedziałek, 26 listopada 2012

Szkocka szarlotka, czyli płomienny Aplejack ;)


 Możliwe, że żadna z części tytułu tego posta nie nasunie Wam w pierwszej chwili na myśl głównego bohatera... ale zdjęcie- i owszem ;)
 Ta oprawiona w srebro i zieleń świeczuszka nie służy do upiększania aromatem owocowego ciasta powietrza w naszym pokoju, lecz... skóry ciała :)

 Nie wiem, jak u Was, ale na moim wigilijnym stole nie może zabraknąć tradycyjnej, owocowo-korzennej szarlotki... I nic na to nie poradzę, że połączenie owego zapachu i soczystej zieleni opakowania świeczki przywodzi mi na myśl zimowe oczekiwanie na Boże Narodzenie :)
 A po zażyciu pielęgnacyjnych masaży z udziałem Aplejack od Orli będziemy pachnieć apetycznie, niczym świąteczne smakołyki ;)

sobota, 24 listopada 2012

Zrodzone z głębin Ziemi, by cieszyć się niemi ;)


  Niepozornej postaci, lecz jakże cenne podczas zabiegów utrzymywania gładkości skóry...

Widoczny na zdjęciu wydobyty z pokładów ziemi arsenał nie jest co prawda zbyt efektowny, lecz za to efektywny ;)
 Suszona glinka beloun w formie rurki wespół z syryjskim pumeksem wulkanicznym zasila szeregi mojej kosmetycznej, prywatnej armii- służbę odbywają dziarsko jak przystało na prawdziwych weteranów ;)

piątek, 23 listopada 2012

Próbki do pielęgnacyjnej obróbki ;)


 Próbki same w sobie nie są w stanie wykazać pełni potencjału pełnowymiarowego produktu... jednak warto co jakiś czas poszukać ich i zastosować na swojej skórze, aby móc wyrobić sobie choć wstępną, osobistą opinię, czy warto zdecydować się na zakup oryginalnego produktu. Czasem taka niepozorna kilkumililitrowa saszetka, tubka, lub słoiczek potrafi zrewolucjonizować nasz pogląd na listę kosmetycznych ulubieńców i zaprowadzić nową erę w pielęgnacji ;)

 Dziś opowiem o próbkach kilku kosmetyków ekologicznych marek: Madara i Alva- które z nich przypadły mi do gustu, a które niekoniecznie?

środa, 21 listopada 2012

Mydło wybitnie kobiece oraz kilka słów o atrybutach damskiej urody


 My-przedstawicielki płci pięknej- zostałyśmy obdarzone konkretnymi atutami, aby czerpać z nich dumę!
Oczywiście niebagatelnym czynnikiem jest szeroko pojęta praktyczność owych darów, lecz ile przyjemności potrafią dostarczyć choćby w dziedzinie estetyki? ;)

Odpowiednie kosmetyki, bielizna, dieta, ujędrniające masaże oraz fitness'owe triki to najprostszy sposób na zachowanie jędrnego, gładkiego biustu.
 Dekolt - niestety- dość wcześnie poddaje się procesowi starzenia, co objawia się plamami pigmentacyjnymi i zmarszczkami, dlatego też trzeba mu zapewnić szczególnie troskliwą pielęgnację. Lepiej zapobiegać niż leczyć, zatem weźmy sobie do serca już za młodu dobro jednego z naszych sprzymierzeńców :)

 Dzisiejszym tematem będzie odpowiednia pielęgnacja naszych dekoltów- zapraszam :)

sobota, 10 listopada 2012

Aksamitnie delikatny, migdałowo czuły- olej z dedykacją od Matki Natury :)


 Olej ze słodkich migdałów należy do najstarszych olejów kosmetycznych pozyskiwanych przez człowieka.
  Zawarte w nim substancje czynne glicerydy kwasu oleinowego i linolowego mają szczególne zdolności do zmiękczania naskórka i wzmacniania bariery ochronnej skóry. Jest to jeden z olejów uniwersalnych, nadaje się do każdego rodzaju skóry - po rozprowadzeniu nie pozostawia lepkiej i ciężkiej warstwy, lecz wchłania się pozostawiając delikatny, odżywczy film.

poniedziałek, 29 października 2012

Zauroczona mineralną glinką- po raz kolejny! :)

 

 Odkrycie roku 2012?

 Dla mnie na pewno!

 Co prawda na takie stwierdzenie może być według niektórych za wcześnie- tak, jak w przypadku radosnego przybycia okolicznościowo wystrojonych tirów z Coca-Colą w rytm przyśpiewki "Coraz bliżej Święta!...Coooraz bliżej Święta!" w pierwszych dniach listopada... Ale mniejsza  z tym ;)

 W każdym razie wydaje mi się, że w razie podsumowań noworocznych będę wiedziała, jaką markę umieścić na piedestale, bowiem niemiecka seria Luvos Heilerde z mineralną glinką wyjątkowo dobrze zgrała się z moją kapryśną cerą-jestem jej za to wielce wdzięczna :)

 Tak, jak w przypadku opisanych wcześniej trzech rodzajów maseczek, fluid rewitalizujący spisał się śpiewająco :)
 Używam również kilku innych kosmetyków glinkowej serii... ale o nich jeszcze napiszę ;)

 Dziś skupię się właśnie na owym fluidzie, który dosłownie rozpieszcza moją problematyczną cerę :)